Paderewski wsiada do powozu i powoli, w asyście straży konnej orszak rusza do hotelu Bazar na Plac Wilhelmowski. Po drodze – tłumy. Ledwo się przecisnąć można.
Światła witryn sklepowych i mieszkań oświetlają drogę orszaku. Śnieg chrzęści pod butami, wiela go, chłodno. Przeciskam się za orszakiem, a tu spod ziemi wyrasta druh mój zacny Edmund Krauze: – Broń szykuj, bo wszystko zdarzyć się może! – krzyczy.
W te pędy ruszam do domu mausera rychtować, com go z frontu francuskiego przywiózł jak mnie Prusaki do armii powołali. Ranny wtedy pierwszy raz byłem. Jak mi się urlop na powrót do zdrowia skończył, na front nie wróciłem ino zdezerterowałem, co by za Niemca krwi więcej nie przelewać.
Była nas takich kompanów cała paczka. Stamtąd do Poznania wróciłem. Traf chciał, żem przyłączył się do oddziału peowiaków Łazarz-Góczyn, co by Niemców pogonić z Ojczyzny naszej umiłowanej kiedy nastanie godzina chwały.