Niemcy grożą, że zbombardują Poznań. Nie ma co czekać, zwłaszcza, że kiedyśmy im dworzec kolejowy i Cytadelę odbili, Ławica to centrum niemieckiej łączności. Tu też gromadzą się żołnierze z rozbitych przez nas oddziałów, tworząc prawdziwą fortecę!
Ruszamy zatem o drugiej nad ranem w nocy z 5 na 6 stycznia. Śnieg stęka pod butami. Ciemno. Siła ludzi idzie na lotnisko – 3 kompanie Służby Straży i Bezpieczeństwa, dwudziałowy pluton artylerii – kaliber 77 mm, pół setki strzelców konnych straży miasta Poznania, oddział wywiadowczy POW i oddział sanitarny. Dowodzi podporucznik Andrzej Kopa. Polacy odbywający służbę na Ławicy przekazali wcześniej dowództwu precyzyjne informacje o siłach niemieckich i planie obrony lotniska, toteż rozegramy Prusaków taktycznie.
Najsampierw przecinamy podziemny kabel elektryczny Poznań-Ławica, więc lotnisko zostaje bez prądu i bez łączności telefonicznej. To bardzo ważne, bo Niemcy straszą, że jak tylko spróbujemy zaatakować lotnisko, to wysadzą fort VII, gdzie trzymają kilkaset bomb lotniczych i pół Poznania wyleci w powietrze. Nie ma łączności, nie ma ryzyka – proste? Potem gęstym kordonem, acz dyskretnie otaczamy lotnisko. Chwilę po 6.00 rano wysyłamy posłańców do niemieckiego kapitana Fiszera z wezwaniem do poddania lotniska. A ten twardo mówi: – NIE.
Cóż robić z takim dictum… o godzinie 6.25 artyleria, która zajęła stanowiska nieopodal stacji kolejowej na Woli, otwiera ogień. Jeden z pocisków niszczy wieżę kontroli lotów, następnym trafiamy w koszary. Jest moc! Niemcy otwierają ogień, ale walą na oślep, bo ciemno. Ich cekaemy biją wysoko i niecelnie. Po kilkunastu minutach Ławica jest nasza.