Rynarzewo jest strategicznie ważne, bo otwiera drogę na Bydgoszcz, dlatego toczymy o nie tak zacięte walki. Miasto raz jest nasze, raz znowu pruskie. I tak w kółko. Szczególnie mocno popalić nam daje niemiecki pociąg pancerny, siejąc spustoszenie w powstańczych szeregach kulomiotami i armatkami. Czort sam go chyba nadał!
Nasz zwiad ustalił, że 18 lutego 1919 r. pancerniak ma wjechać na stację w Rynarzewie. W to nam graj! Jako że jestem saperem, postanowiliśmy go wysadzić. Toteż w nocy z 17 na 18 lutego zakładamy ładunki pod tory, jakieś półtora kilometra od dworca. Pech chciał, że niemiecki patrol zauważył minę i poprzecinał druty. Pociąg cofnął się do Bydgoszczy. A że spodziewaliśmy się powrotu, toć zgotowaliśmy mu huczne powitanie ładunkiem wybuchowem w godnym rozmiarze. Jeden z druhów z kompanii gnieźnieńskiej zgłosił się do wysadzenia pociągu. Poniosły chłopa nerwy i odpalił minę wcześniej niż powinien – w powietrze wyleciały jedynie 2 ostatnie wagony, zaś lokomotywa i 3 wagony pancerne przejechały na naszą stronę. Na domiar złego Prusacy okopali się przy pociągu i próbują naprawić szyny.
Ze 2 godziny trwa wymiana ognia. Ginie dowódca kompanii gnieźnieńskiej Mariusz Wachtel. Pomścić go trzeba, zatem ściągamy z Florentowa armatkę. To było mistrzowskie zagranie, bo trzeci strzał trafił w Niemców, którzy tak się przestraszyli, że uciekli do odległego o 3 kilometry lasu, mało butów po drodze nie pogubili tak wiali. Pociąg zdobyty!
A w nim spore zapasy amunicji i karabiny maszynowe. Trzeba go jeszcze odstawić do Szubina przez uszkodzony most na Noteci. Zgłosił się druh co był maszynistą z kompanii gnieźnieńskiej. Z uciechy całą drogę gwizdał, aż do samego Szubina!